poniedziałek, 17 listopada 2014

Dobry orzech do zgryzienia.



Dzwoni mama: Dawno Cie w domu nie było, nie odzywasz się...
Ja: No wiem, przepraszam... dużo na głowie. 
Mama: Mogłabyś przynajmniej coś napisać - otwieram Panny z Łosiej, a tam nic nowego! Co ja mam czytać?

Mamo - dziś specjalnie dla Ciebie :*



Wracałam któregoś pięknego dnia do domu. Jeśli dobrze pamiętam naprawdę było pięknie, słonecznie i zupełnie nie inaczej, niż to co z pogodą działo dzisiaj. 
Miewam takie dni, kiedy idąc obserwuję mijanych ludzi.Tym razem jednak przyglądałam się sklepowym witrynom. Nagle na wystawie księgarni dostrzegam "Wnuczkę do orzechów" - najnowszą część Jeżycjady Małgorzaty Musierowicz. Naprawdę mocno mnie to zaskoczyło. Kompletnie zapomniałam, że nowa książka kiedyś tam ma być, nie czekałam na nią zupełnie. Mimo to w ciągu zaledwie dwóch sekund zdecydowałam, ze muszę ją natychmiast kupić. Bardzo fajnie uczucie - zrobić sobie taki prezent zupełnie bez okazji. 


Do czytania zabrałam się, gdy tylko wsiadłam do wukadki. Musierowicz jest w swojej szczytowej formie, dawno żadna pozycja z tej serii tak mnie nie ubawiła. Śmiałam się na cały głos. Co jakiś czas wychwytywałam zaciekawione spojrzenia kierowane w moim kierunku. Pomyślałam wtedy, jak dużo zawdzięczam tym 20 książkom i co bardzo w nich cenię:

1. Niesamowite ciepło, które bije z kolejnych części. Nie ma tu tanich sztuczek, które mają nas chwycić za serce i wycisnąć łzy wzruszenia czy radości. Nie ma banalnego poradnictwa. Gdy ktoś komuś radzi, to przytacza przykłady zaczerpnięte ze starożytnej filozofii Tym samym przechodzimy do punktu drugiego...

2. Całą seria chociaż krąży wokół zwyczajnych zdarzeń, jest przepełniona erudycją i otwartością.W każdej kolejnej części autorka przemyca nam swoją wiedzę o świecie, o filologii  klasycznej. Gdy byłam młodsza przez Jeżycjadę chciałam się uczyć łaciny.Wyszukiwałam różne łacińskie cytaty i zapamiętywałam je. Na pierwszym roku studiów ten mój entuzjazm został całkowicie wypalony, ale to już zupełnie inna opowieść. 

3. Wizja domu pełnego książek. Domu kipiącego wiedzą, w którym kolejne pokolenia są zachęcane do mądrego uczenia się, wyciągania wniosków, analizowania, myślenia. Miejsca gdzie rodzi się ciekawość świata. Lubię te musierowiczowskie klisze, bo do złudzenia przypominają mój rodzinny dom. Odkąd pamiętam wszędzie wokół mnie było dużo książek. Zawsze w ramach prezentów też chciałam dostawać książki. I tak obok pozycji książkowych, które gromadzili moi Rodzice rosła moja własna biblioteczka. Dziwnie też się czuję w pomieszczeniach bez książek (ok, w kuchni może nie być!). Długo nie mogłam dojść do tego, co jest nie tak z katalogami salonów meblowych. Te puste regały! (tak, tak, ktoś w Ikei ma podobne odczucia do moich). 

4. Różnorodność kobiecych postaci, z którymi można się utożsamiać. Albo kompletnie się nie utożsamiać, ale mimo to czuć, że są to kobiety z krwi i kości (a to, że istnieją jedynie na papierze kompletnie im w tym  nie przeszkadza.)
To jest temat rzeka. Wydaje mi się, że literaturze jest zbyt mało zbyt bohaterek z prawdziwego zdarzenia. Tutaj w każdej z dwudziestu części mamy ich pod dostatkiem. Kobiety, które nie są jakimś krzywym zwierciadłem kobiecości. Są silne, pracowite, ciepłe, ciekawe. Niektóre zadziorne, inne łagodne.Kolejne i takie, i takie jednocześnie.  Każda z nich mogłaby wyjść z powieści i z podniesioną głową powędrować w świat. 
Poza tym bardzo lubię sposób, w jaki Musierowicz opisuje poszczególne relacje między bohaterkami. Celebrowanie rytuałów, spotkania rodzinne, więzi międzypokoleniowe. Chciałabym częściej mieć do czynienia z takimi opisami. 

Cóż, podczas pisania otworzyła mi się w głowie cała... hmmm... szuflada to za mało... Cała szafa zapełniona książkami mojego dzieciństwa. Coś czuję, ze jeszcze wrócę do tego tematu. 

Niestety przypomniało mi się również, ze biblioteka mnie ściga za nieoddanie paru rzeczy. Pewne sprawy pozostają niezmienne ;)  




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz