środa, 19 listopada 2014

Jaipur, czyli raz na różowo.


Wspomnienia podróżnicze zakończyliśmy w samolocie do Bombaju. Chociaż bombajskie lotnisko jest niewątpliwie najpiękniejszym jakie do tej pory widziałam, to nie będziemy się tu zbyt długo zatrzymywać. Nie bez drobnych pomyłek dostaliśmy się na lotnisko międzymiastowe ("Domestic aiport, where is domastic aiport? Is is this?"). Lotu z Bombaju do Jaipuru praktycznie nie pamiętam. Zasnęłam niedługo po starcie, obudziłam się przy lądowaniu.



Złote myśli pokojowe


Pierwszą rzeczą z Jaipuru jaką mam zapisaną w moich tajnych notatkach były dialogi pokojowe. Bardzo się cieszę z tego zwyczaju przenoszenia na papier zabawnych rozmów. Teraz nie umiałabym ich odtworzyć z głowy.  Oto niektóre z nich:

"Kto ma pilota od klimy ten ma władzę!"

"Dziewczyny, jak wy się obudziłyście i powiedziałyście, ze jest zimno to klima była nastawiona na 28 stopni."

"Jak jest bezpiecznie, to nie ma co owijać w bawełnę!"
(Gra słów związana z naszymi "workami na mięso", czyli cieniutkimi, bawełnianymi śpiworami, których główną funkcją miała być ochrona przed brudnymi siedzeniami w pociągach.)

Pink city

Nie tylko nasz pierwszy pokój był cały różowy (i najładniejszy ze wszystkich, w których zdarzyło nam się mieszkać przez całą podróż). Centrum Jaipuru zwane jest Różowym Miastem ze względu na kolor wszystkich budynków. Jest to kolor gościnności. Jak to zwykle z centralnymi punktami miast bywa ceny na stoiskach są tam droższe, ze względu na wyższe podatki, które muszą płacić właściciele.



fot. Ewa Milczarska
Ok, nad różowością różowego możemy sobie podyskutować. Ale wiecie o co chodzi ;)

To pierwsze indyjskie miasto zaskoczyło mnie wieloma rzeczami. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że każde kolejne będzie mnie zaskakiwać równie mocno. 
Było dla mnie takimi Indiami w pigułce, pokrywało się z moimi wyobrażeniami. Tylko było nie tak strasznie zatłoczone, czystsze i bardziej przyjazne, niż się spodziewałam. Lubię tak się dziwić. 

Dużo o stolicy Radżastanu dowiedzieliśmy się od Janu, taksówkarza i przewodnika. Janu sam nauczył się płynnie mówić w kilku europejskich językach. W kilka lat z kierowcy tuk-tuka (motorikszy) stał się właścicielem paru samochodów i sam zatrudnia innych kierowców. Ach, tu własnie każdy na dzień dobry opowiada Ci historię swojego życia.

Dialogi pokojowe pokazały skalę gorąca. Nie było łatwo przyzwyczaić się do tak wysokich temperatur, a trzeba było iść patrzeć, oglądać, poznawać, pytać, dziwić się. 

Pierwszy spacer. Nasz cudowny hotel i okolice. 

W Indiach większość hoteli ma w nazwach takie słowa jak Palace lub Royal połączone z poetyckimi epitetami. Nasz Moon Light Palace prezentował się tak okazale, jak jego nazwa :)







                                               

I jeszcze rzut okiem na dach i widok z niego:



Uff, własnie policzyłam, że w samym Jaipurze zapisałam w zeszycie 6 kartek. Nigdzie się nam nie spieszy, pociąg do Agry może poczekać, więc ciąg dalszy różowych opowieści nastąpi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz