piątek, 17 października 2014
Spotkania kolejkowe, czyli dlaczego lubię przypadki
Jakiś czas temu obiecałam, że temat dziwnych ludzi z WKD będzie kontynuowany i słowa dotrzymam. Na żywo ta historia wzbudziła wiele emocji wśród słuchaczy, więc szkoda byłoby jej nie opisać. Swoją drogą w dobie internetu, gdy popularne są strony w stylu "spotted" dziwni ludzie z komunikacji miejskiej nie mogą się już czuć bezpieczni. Ilu z nich zaprzestało swoich dziwnych zachowań, ilu wcisnęło się w sztywny gorset narzucany przez społeczeństwo? ;)
Cóż, bohater naszej dzisiejszej opowieści zdecydowanie w żadne sztywne ramy nie dał się wcisnąć. Dzięki Ci Panie za wszystkich wariatów, dzięki którym pomysły "co napisać" same się pchają do głowy :)
Chciałam zacząć od tego, że powroty bywają trudne, ale to wiadomo nie od dziś. Zwłaszcza powroty o bardzo wczesnych godzinach porannych (które dla organizmu, który nie położył się jeszcze spać są bardzo późnymi godzinami nocnymi). Nie jestem wielką fanką takich powrotów, ale dopóki człowiek młody, to czasem trzeba.
Godzina 5 rano, Dworzec Zachodni, peron "wukadkowy". Chrupię sobie spokojnie orzechy włoskie zakupione w sklepie na dole, jakiś gościu łazi po peronie i zagaduje do różnych ludzi. Wtem po torach przebiega zając. Zając w środku Warszawy! Biegnie po torach, nie gdzieś z boku, tylko bezpośrednio po torach, jakby mu życie było niemiłe. Zatrzymuje się.... i zaczyna biec w drugą stronę. I tak parę razy. Jakby sytuacja nie była wystarczająco absurdalna, zaczynam krzyczeć do tego stworzenia, żeby zlazł z tych torów, bo zostanie z niego pasztet.
Taki był ten pasztet. Tylko na torach.
Gościu zagadujący ludzi na peronie w tym momencie dostrzega we mnie idealnego rozmówcę na resztę podróży. Moje plany przespania się 40 minut z głową opartą o szybę pękają niczym bańka mydlana. Mojemu "zagadywaczowi" trzeba oddać to, że jest niewiele ode mnie starszy, całkiem przystojny i ciekawie opowiada swoją "historię życia". Historia się snuje, krajobrazy się zmieniają, zbliżamy się do strefy biletowej. Mój towarzysz oświadcza, że tu powinien wysiąść, ale tego nie zrobi, bo chce mnie odprowadzić do domu. I jeszcze trochę poopowiadać oczywiście.
Całkiem zabawnie siedzieć i rozmawiać z kimś kogo się praktycznie nie zna. Dać się namówić na spacer o godzinie 6 rano, zostać odprowadzoną do bramy, a potem tłumaczyć wszystko zdziwionej siostrze.
Mimo pięknych plenerów i całkiem ciekawej fabuły, nie są to początkowe kadry z jakiejś komedii romantycznej. Ta opowieść nie ma ciągu dalszego i jest właśnie o tym... że to dobrze. Przypadki spotykają nas na każdym kroku. Nauczmy się je doceniać, nie oczekując niczego od nich. Nauczmy się cieszyć z zabawnych sytuacji, które nie mają puenty. Z tego, że ktoś uśmiecha się do nas w metrze, a nie zagada. Nie wyświetlajmy sobie w głowie całego filmu. To jest krótki metraż. Tu i teraz. Nie próbujmy nadać wszystkiemu co nas spotyka sensu. Czasem po prostu bądźmy.
Jesienny obrazek z Internetu dla zilustrowania przedstawionej historii.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz