piątek, 3 października 2014

Wlazł(a) na gruszkę... (czyli szeroko pojęty początek)

...a właściwie nie na gruszkę, tylko na nasze przydomowe drzewo, na którym rosną... winogrona :)
Ale po kolei - o powrotach pisała już Magda, a ja też niedawno wróciłam na nasze włości. A że winogrona dojrzały, to trzeba było je zebrać. Na początku były próby dosięgnięcia ich z drabiny, ale (nie)stety nie zdały egzaminu. W życie wszedł bardziej nowatorski pomysł, a mi przy okazji udało się pooglądać dach naszego domu :)

                 




A jak wygląda mieszkanie na Łosiej z mojej perspektywy?
Trochę tu zimno z rana i wieczorami, ale kominek załatwia sprawę - przynajmniej na razie. No i można sobie popatrzeć na ogień.
Czasem w lodówce są pustki, szczególnie kiedy stwierdzimy, że "zakupy to może jutro" - ale za to można przywieźć od rodziców dwa słoiki zupy brokułowej, cukinie, pyszną szarlotkę i jajko na twardo, żeby nie trzeba było rano gotować (i jak się to docenia - dzięki mamo!!!).
Od paru dni odkrywam uroki jeżdżenia wukadką - ale w Podkowie jest jeszcze w miarę luźno, więc wystarczy znaleźć sobie od razu dobre miejsce w miarę na boku i można zapaść w 40 minutowy sen zimowy. A poza tym nie trzeba już pierwszego dnia słuchać, że "pociąg do Warszawy Wschodniej jest opóźniony o ..." (tu wstaw liczbę naturalną większą od 10 :)), "opóźnienie pociągu może ulec zmianie", a za utrudnienia w podróży "serdecznie państwa przepraszamy". No i można podziwiać widoki pędząc na kolejkę.

Zresztą trzeba przyznać, że uroki mieszkania z Magdą i Beatą oraz wszystkie inne śmieszne sytuacje są nie do przecenienia:

W środę wróciłam do domu po zajęciach rankiem koło 14, zastając pannę Magdalenę w jej jakże eleganckiej... piżamie :) Po szybkich zakupach, nastąpiła druga tego dnia wycieczka do Warszawy, tym razem samochodem. Podczas niej udało mi się zgubić na rozjazdach w Michałowicach (wcześniej ich nie było... :P) - wylądowałam na obwodnicy Warszawy. I do tej pory nie do końca wiem, gdzie byłam, a co gorsza dalej nie wiem, którędy mam jechać, żeby najzwyczajniej pojechać prosto Jerozolimskimi (ale wiem już, przynajmniej którędy nie jechać). Zresztą mniejsza o to - załatwiłam co miałam i wracając myślałam o pysznych parówkach, kupionych podczas popołudniowych zakupów. W domu zaglądam do lodówki, a parówek nie ma... Wniosek jest taki, że Magda nie może siedzieć w domu sama, bo za bardzo jej się nudzi i nie wie, co ze sobą zrobić, więc zjada parówkę po parówce. Strach pomyśleć, co by było gdyby ją zostawić samą na tydzień...

Na szczęście potem nastąpiła konwersacja, którą moja siostra (M.) umiliła takimi oto perełkami:

(zaczęło się od tego, że Beata była ze znajomymi na obiedzie i jedna z jej koleżanek zamówiła tatara - który podobno był pyszny) M: "Jak leżałam w zakaźnym, to leżała ze mną taka babeczka z salmonellą. Bo zjadła nieświeżego tatara. Znaczy świeżego, tylko z salmonellą".
A później było jeszcze - M:  "My jesteśmy jak żony Wikingów, tylko bez mężów na tym pustkowiu".

Zresztą ja i Beata nie jesteśmy lepsze:
(Beata pijąc miksturę przygotowaną z miodu, czosnku, cebuli i nie wiem czego jeszcze, zalanych wodą)
B: "Jak nie będę jutro po tym zdrowa, to składam reklamację" (chyba do Magdy, bo to był jej pomysł :)). "Za dużo czosnku, trzeba czymś to zabić..."
O: "Może pasztetem!?"

A co do podróży kolejką, do mnie też zagadują różni ludzie (może to rodzinne?). Siedziałam sobie na Ochocie, kulturalnie na ławeczce. A tu dosiada się do mnie Pani i zaczyna rozmowę:
Pani: "A pani to pewnie dalej niż do Pruszkowa?"
Ja: "Dalej, do Podkowy"
Pani: "No tak. Bo gdyby pani jechała do Pruszkowa, to mogłaby pani za darmo pojechać. Bo ja mam orzeczenie o niepełnosprawności. I ja jadę za 20 groszy, a mój opiekun może jechać za darmo. No i zwykle to ludzie się boją, bo nie wiedzą, że tak można. A ja mogę kogoś wziąć i on wtedy nie musi płacić".

Dowiedziałam się, że Pani jedzie do Pruszkowa na rehabilitację, porozmawiałyśmy o zmianach w rozkładzie jazdy, remontach, "dziwnych barierkach" na stacji w Pruszkowie, o które można się potknąć i kilku innych sprawach. Później Pani chciała zachęcić jakiegoś pana do darmowego przejazdu, ale nie był zainteresowany. No i tak :)

A dla tych, którzy wytrwali do końca mam jeszcze jedną śmieszną sytuację: otwieram sobie szafkę z przyprawami - ziele angielskie, zioła prowansalskie, przyprawa Małgosi, curry, bazylia, ..., "..ałka" (nie było widać całego napisu). No i jakie może być pierwsze skojarzenie studentki matematyki? CAŁKA! (co ona robi w szafce?!) A to była tylko gałka muszkatołowa :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz