Od pewnego czasu nasz taras, jako enklawę spokoju, upatrzył sobie pewien kot-pingwin. Pojawił się parę dni temu. Niczego się nie spodziewając wchodzę sobie spokojnie na taras, a tu coś zrywa się z fotela i przebiega mi przed nosem (oczywiście strasząc mnie przy tym tak, że aż podskoczyłam). Nie zdążyłabym nawet zauważyć co to, gdyby nie to, że stworzenie było ciekawe, kto śmie mu przeszkadzać w drzemce, więc zatrzymało się parę metrów dalej.
W ciągu następnych dni Magda i Beata również zostały nastraszone przez uciekającego z tarasu zwierzaka. I tak zaczęła się nasza znajomość z kotem-pingwinem. Czemu pingwinem? Bo wygląda jak pingwin (albo, jeśli wolicie taką wersję - bo Magda go tak nazwała :)) Teraz za każdym razem wychodząc i wracając do domu zastanawiam się, czy kot-pingwin siedzi na fotelu, czy też ma ważniejsze sprawy na głowie. Dziś rano siedział - a moim największym dylematem było: wyjść głośno, żeby mnie usłyszał i uciekł (alergia na koty nie pozwala mi na zbytnie spoufalanie się z tymi stworzeniami) czy po cichu, żeby go nie obudzić. Na szczęście problem rozwiązał się sam, bo kot-pingwin obudził się zanim zdążyłam otworzyć drzwi, obdarzył mnie długim spojrzeniem przez szybę i poszedł załatwiać swoje pingwinie interesy...